Forum Nieoficjalne forum serwisu opowiadania.pl

 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy  GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Homo homini lupus

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Nieoficjalne forum serwisu opowiadania.pl Strona Główna -> Opowiadania
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Shershen
Podpieracz ścian literackich
Podpieracz ścian literackich



Dołączył: 30 Gru 2011
Posty: 1
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 0:07, 30 Gru 2011    Temat postu: Homo homini lupus

Tak, jestem tu nowy. Nie, jestem normalny.
Krótkie opowiadanko, do oceny. Przeczytajcie, jak macie ochotę, dużo tego nie jest.

Homo homini lupus

17 sierpień, środa

Nienawidzę kosić trawy. Nie cierpię. Ale muszę.
Każdej wiosny rozpoczyna się dla mnie okres męki. Kawał pola wyrwany z nieużytków ma teoretycznie zaledwie dwa ary – zmieniają się one jednak w hektarową płaszczyznę tortur, kiedy się ma starą, pordzewiałą kosiarkę od której co pięćdziesiąt metrów odpadają kółka. Do tego cała przestrzeń jest poorana kretowiskami, dołami, pagórkami, itd. A, no i jeszcze owady. Gryzą, brzęczą, wysysają krew. I słońce, które pali od 10 do 18. Kiedy pada deszcz, jest zimno, wilgotno trawy się nie kosi. No i jeszcze strach. Przed czym?
Przed dzikimi zwierzętami.
Dawno, dawno temu tereny wokół tej naszej rodzinnej małej działeczki były świetnie zagospodarowane. Jeszcze za czasów mego wspaniałego dzieciństwa wielu sąsiadów hodowało ziemniaki, rzepę czy pszenicę. Było kilka małych gaików leszczyny, kilka dębów. Bawiłem się tam w rycerza. Ach, wspaniałe czasy przed epoką komputerów...
Wracając do tematu – dawne niewielkie połacie lasków zmieniły się w bujną dżunglę, w której sarna broniąca młodych to najlepsze, co może cię spotkać. Nie wszedłbym tam z własnej woli za nic w świecie, no, chyba że jakiś miliarder zaproponowałby okrągłą sumkę. Ale mniejsza z tym.
Zwykle zwierzaki nie wychylają się z zarośli. Odstrasza je odgłos kosiarki, czemu się nie dziwię, gdyż silnik jęczy jak szatan, któremu podmieniono wódkę na wodę święconą. One sobie, ja sobie. Ale nie zawsze.
Raz wypadł na mnie ślepy, stary i kulawy dzik. Zaatakował, ale wystarczyło, że wskoczyłem na jedno z pobliskich drzew, przy czym siwy biedak kompletnie nie odróżniając mnie od sosny wyrżnął w nią głową. Od tej pory używam twierdzenia: „Wyjebać jak dzik w sosnę”. Obok „Słuszna teza” i „To nie jest istotne” to jedno z moich ulubionych powiedzonek.
Innym znów razem zabiłem wściekłego lisa. W sposób dość makabryczny. Otóż lis skoczył w moim kierunku, a że miałem włączoną kosiarkę, no to podniosłem ją w górę i biedak wpadł na ostrze. Rozrąbało go na kilka kawałków, ale ostrze mi się od tego stępiło. Mała rzecz, wymieniłem, lecz od tamtego czasu nosiłem na plecach katanę, którą kiedyś nabyłem na odpuście. Nie będę kupował co chwilę nowych noży. Katana była tępa, ale elektryczna osełka zrobiła z niej przyzwoitą broń. Sznurek od pochwy, biegnący przez plecy jak u wiedźmina, trochę krępuje ruchy, ale daje radę. Długo nie musiałem jej używać. Do przedwczoraj.
Tym razem bydlę nie było ślepe ani otumanione bólem. Wilk. Młody, sprawny jak cholera, bez ran czy sideł na nogach. Nie wiem, czemu mnie zaatakował, nie wyglądał bynajmniej na zagłodzonego. Silny, dwa razy mnie drapnął, w lewą rękę i w tyłek, zanim go wreszcie trafiłem. Odciąłem mu głowę pięknym cięciem, którego nie powstydziłby się nawet samuraj z sześćdziesięcioletnim stażem. Posoka tryskała z bezgłowego tułowia jak z sikawki, trawa wokół przybrała szkarłatną barwę. Głowa leżała pięć metrów dalej, ślepe oczy patrzyły na mnie z wyrzutem. Kopnąłem łeb w zarośla, smuga krwi rozwinęła się się niczym karykaturalny, czerwony choinkowy łańcuch. Na bucie pozostało mi nieco skrzepniętej krwi. Z ręki i nogi leniwie ciekła posoka.
Poszedłem do domu, zostawiłem kosiarkę na polu. Rany lekko szczypały, poza tym czułem, jakby jakaś siła rozchodziła mi się po ciele. Chciałem biegać, wyć, gryźć... Ale wiedziałem, że jeśli nie zdezynfekuje ran mogę umrzeć.
W domu była tylko matka. Nie pomogła mi. Nic jej nie powiedziałem. Przemyje rany i wracam kosić.

20 sierpień, sobota

Babcia powiedziała mi dzisiaj, że mają robić obławę na wilki. Podobno jakiejś rodzinie zeżarły dwa konie i odgryzły psu głowę. Myśliwi z leśniczówki mają zacząć od poniedziałku. W sumie dobrze, może wreszcie będę mógł kosić trawę bez broni.

25 sierpień, czwartek

Strasznie się wszystko popieprzyło.
Nie dość, że obława gówno przyniosła, nie znaleźli nawet jednego zawszonego wilka, to przybyło ofiar. W szopie Staśka Kulawego, budynku przystosowanym do pędzenia i spożywania alkoholu etylowego znaleziono pięć ciał miejscowych meneli. Niby mała strata dla społeczeństwa, ale teraz to się dopiero zacznie...
Do tego pojawiła się pewna zagadka. Według relacji koła gospodyń wiejskich, organizacji o nieposzlakowanej opinii i olbrzymiej liczbie informatorów, czterech zabitych rozpoznano nie po twarzach, ale po ubiorze. Zostali niemal całkowicie pożarci, zostały z nich jedynie kawałki kości i bardzo nieliczne drobiny mięsa. Ponoć wnętrze szopy było zbryzgane krwią aż po belki nośne. Ze Staśka, właściciela, pozostała tylko drewniana laska, którą zwykł się podpierać. Jedyną ofiarą, która nadal przypominała człowieka, był znany kryminalista Wienia, którego tułów przetrwał atak. Niesamowite jest to, że ślady zębów na jego gardle nie mają rozstawu jak u wilka, lecz jak u człowieka, co bardzo zdziwiło przybyłego lekarza.
Nie wiem, co o tym myśleć. Jako chłopcu, bądź co bądź oczytanemu, natychmiast przypomniały mi się opowieści o wilkołakach. Pewnie nie tylko mnie. Czy coś takiego może istnieć?
Martwi mnie również inna rzecz.
Mam kaca, chociaż nic nie piłem od niemal dwóch tygodni.

30 sierpień, wtorek

Za dwa dni zaczyna się szkoła, choć nie wydaje mi się, żebym mógł zacząć rok szkolny razem z innymi.
Lista ofiar zwiększyła się do trzydziestu siedmiu i już wiadomo, że to na pewno nie zwykłe wilki. Policja otoczyła całą miejscowość ciasnym kordonem, nie wolno wychodzić z domów. Myśliwi przeczesali każdą maleńką dziurę, nie znaleziono nic. Do tego ofiary giną już we własnych domach, znalezione w łózkach, łazienkach, przy stołach. Zabite zawsze tak samo – rozszarpane przez istotę o co prawda długich kłach, lecz dość niewielkiej żuchwie, która chyba uwielbia kąpać się we krwi.
Zabito już trzech policjantów, jutro ma przybyć wojsko.
Przesłuchują każdego. Przychodzą w czterech, ubrani po cywilnemu, zajmują jeden odosobniony pokój i męczą każdego członka rodziny przez kilka godzin. Byli już u mnie w domu. Zadawali dziwne pytania, chyba się domyślają...
Odcięli nam już wszystko: telefony, internet, telewizję, nawet pieprzone radio. Chyba nikt z zewnątrz nie wie, co się tutaj dzieje. Masakra.

3 wrzesień, sobota

Znaleźli domniemanego mordercę. Psychopata, alkoholik, często notowany i zamykany w ośrodku dla psychicznie chorych. Sam się przyznał.
Dalej nas nie puszczają, chcą sprawdzić, czy to rzeczywiście on.
A, liczba ofiar: równe czterdzieści. Zginęło trzech moich starych kolegów z podstawówki. Nie wiem, czy powinienem ich nazywać kolegami, skoro po osiągnięciu jakiej takiej dojrzałości psychicznej pomiatali mną jak psem. Tylko dlatego, że nie miałem muskulatury od pracy w polu, nosiłem okulary i nie chlałem tanich win.
Dobrze ścierwu, niech zdychają. Cała ta pieprzona wiocha, niech zdycha. Nędzne bydło.
Gdy tylko dowiedzieli się, że złapano zabójcę, złamali zakaz - wyleźli na ulicę, zaczęli plotkować i cieszyć się jak dzieci. Głupcy, powinni wiedzieć, że to jeszcze nie koniec.

4 wrzesień, niedziela

Miałem racje, jak zwykle.
Tej nocy liczba ofiar drastycznie wzrosła, aż do 63. Dwadzieścia trzy osoby przez jedną noc. Bez hałasu. I żadnych śladów, nawet jakiegoś kawałka futra czy skóry, czegokolwiek.
Populacja spadła z 345 osób do 285. I będzie spadać ciągle. Bardzo dobrze.
Dlaczego ich tak nienawidzę?
Nigdy mnie nie akceptowali. Nikt nigdy mnie nie akceptował, nawet własna rodzina mnie nie kochała. Nie udałem się, nie chciałem iść do zawodówki tylko do liceum, byłem krnąbrny i miałem własne zdanie. Może mnie nie nienawidzą, ale dają do zrozumienia, ciągle, dzień w dzień, każdym słowem, że jestem niepotrzebnym ciężarem. W podstawówce często wracałem do domu pobity. I nigdy nie usłyszałem pocieszenia, nikt mi nie opatrywał ran. „Widocznie się o to prosiłeś”.
Dlatego też ja nie kocham, nie lubię nikogo. Wszyscy zginą.
To ja ich zabijam, wiem o tym, chociaż nie pamiętam jak to robię.
Zasypiam, budzę się, niby nic, okno zamknięte, wszyscy śpią, ale ja i tak wiem, kto zginął tej nocy. Nie muszą mnie o tym powiadamiać.
Nie rozumiem, dlaczego jeszcze mnie nie złapali.

7 wrzesień, środa

Liczba ofiar 112.
Chyba przyspieszyłem.
Nie mam za dużo czasu. Wkrótce się kapną.
Moje ciało się zmieniło. Nie noszę już okularów, widzę świetnie nawet w nocy. Nareszcie mam muskuły jak tytan. Testowałem – ostrze katany zwinąłem w trąbkę nawet nie napinając mięśni. Do tego strasznie zarosłem, gęste włosy po łopatki. I mam twardą skórę. I szorstką.
Matka się domyśla, widzi zmiany. Staram się jak najwięcej czasu spędzać w pokoju, ale schodzę na posiłek. Chociaż zawsze jestem przepełniony.
Policja przychodzi nas sprawdzać co 3 dni. Mają jakieś kiepskie dane, każdy głupi kapnąłby się z samej karty zdrowia, że zbyt szybko z chudzielca zmieniłem się w siłacza, że to ja morduje.

9 wrzesień, piątek

Dostałem z kuszo-kołkownicy, srebrnym bełtem średnicy puszki piwa.
Nie wróciłem do domu. Pewnie uznają mnie za winnego, bardzo dobrze.
Schowałem się w pożydowskiej ziemiance z czasów drugiej wojny, w lesie. Rana boli jak cholera, chyba prawdą jest, że wilkołak jest wrażliwy na srebro.
Postrzelił mnie egzorcysta. Cała armia rozlazła się po okolicy. I bynajmniej nie noszą krzyżyków i Biblii, tylko shotguna i olbrzymie kusze.
Jestem głodny, tej nocy nie zabiłem nikogo. I jest coś, co mnie bardzo martwi.
Zyskałem świadomość w formie wilkołaka. To dlatego mnie trafili. Ocknąłem się na jakimś podwórku, i zanim kapnąłem się o co biega usłyszałem brzęk zwalnianego mechanizmu i świst bełtu.
Dałbym radę zrobić unik. Obrót, skok i oderwać głowę. Ale byłem cholernie zaskoczony.
Dziura w ramieniu krwawi. Nie wiem, co mam teraz zrobić. Według podań powinna się szybko zagoić, ale podania podają też, że wilkołaka odstrasza krzyż, a jakoś w domu miałem wielki na ścianie i mnie na jego widok nie mdliło. Czyli przekazy mogą się mylić.
Chce krwi. Ale nie wyjdę tej nocy.

12 wrzesień, poniedziałek

Zagoiła się. Już nie boli.
Jestem oficjalnie uznany za winnego, słyszałem jak to ogłaszali przez megafon. Mam bardzo dobry słuch. Węch zresztą też. Wciąż czuje zapach krwi.
Szukają mnie w każdym domu, przeglądają każdą szafkę. Do lasu też wkrótce dotrą.
Mam ostatnie zadanie do spełnienia, potem niech dzieje się, co chce. Ostatecznego celu nie osiągnę, ale i tak udało mi się sporo zrobić...

13 wrzesień, wtorek

Cała moja rodzina jest martwa.
Ja też jestem już martwy.
Widziałem przerażenie w oczach matki.
I ojca.
Babci.
Siostry.
Czemu się tu urodziłem?
Zaraz okrążą dom i mnie zastrzelą albo schwytają.
Teoretycznie mógłbym uciec... Wyskoczyć oknem i biec, biec ile sił. Ale po co?
Nie mam już celu...
Czy są inni tacy jak ja? Czy mam do końca zostać samotnym mordercą?
Zawsze byłem sam.
Sam.
Nie znajdę miłości?
Przeklęty, przeklęty, przeklęty...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Nieoficjalne forum serwisu opowiadania.pl Strona Główna -> Opowiadania Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group
Regulamin